Mamy w zwyczaju z koleżankami regularnie wyjeżdżać na tzw. „babskie weekendy”. Odpocząć od domu, pracy, obowiązków, mężczyzn, dzieci i rodziny również. Tak aby porozmawiać swobodnie o tym co się u nas dzieje i jakie mamy problemy, poplotkować o celebrytach i pozagłębiać sie we wszelkie inne możliwe tematy, od filozofii po literaturę i gotowanie. A wszystko to na spokojnie, bez stresu i napinki. Bez makijażu i ułożonych włosów. Z akompaniamentem muzyki ( bo i tańce się odbywają), szkła napełnianego i opróżnianego regularnie alkoholem ( bo i katalizator geniuszu się przydaje), z wibrującymi pozytywnymi fluidami. Ten weekend był troszkę inny, bo zamiast to kilkugwaizdkowego hotelu ze strefą spa, wybrałyśmy domek w Wiśle Czarne, który pomieścił nas wszystkie (odrobina luksusu była: jacuzzi i sauna). Miejscówka przyzwoita, było nam tam dobrze. Pogoda tylko nie chciała nas rozpieszczać, weekend był chłodny i deszczowy. Był ambitny plan iść na Baranią Górę ale nie udało się. Nic na siłę ...