100 dni coachingu


Zaczęło się od tego że Kuzyn poprosił abym polajkowała jeden profil na wiadomym portalu społecznościowym - jak ja polajkuję a potem on to będzie 100 osobą i wygra nagrodę. „Co mi tam, pomogę” pomyślałam. Klikłam. I okazało się że ktoś nas ubiegł i 100 osobą byłam ja :). W ten oto sposób wygrałam 100 dni coachingu. Hm… ale co ja wygrałam tak naprawdę?? Pojęcia brak, sprawdziłam szybko tenże profilek – który przecież lubię – i okazało się że ma to coś wspólnego z zdrowym trybem życia, fitnessem i żywieniem. No ok, może być, nie jest to pranie mózgu więc mi nie zaszkodzi (?).
Najpierw odezwał się do mnie Pan B. (mój trener), poprosił o wypełnienie ankiety na temat mojej aktywności ruchowej, zwyczajów żywieniowych, wagi wzrostu trybu życia itp. Na tej podstawie dostałam dwutygodniowy (na razie) plan ćwiczeń i dietę. Przez telefon dostałam instrukcje, zasady, ten tzw.”coaching”; bo przecież w dzisiejszych czasach wszystko jest wirtualne i online.
 No i zaczęła się zabawa…
Więc zakupy zrobione, dieta skromna ale dla mnie jadalna, jedyny problem to to że muszę jej przestrzegać , hehe, zwłaszcza że ja nie umiem się ograniczać jeśli chodzi o jedzenia. A tu koniec z jedzeniem tego co jest w lodówce albo trzeba zjeść bo się niedługo kończy świeżość… Ćwiczenia tak ok. 15-20minut dziennie więc szału nie ma, ale się staram i pilnuję żeby robić jak należy.

Dziś dopiero 3 dzień, jeszcze 97… jakoś zleci…
Oczywiście już mam uwagi i zastrzeżenia, a to mi nie pasuje, a to tamto. Eehh…zawsze jest tak, przynajmniej u mnie, że jak coś narzucone to się w człowieku chęć buntu rodzi. A jak nie wolno to człowiek właśnie ma na to ochotę.
No nic, podjęłam się, trochę na zasadzie doświadczenia naukowego jak to jest, co to da i na czym ci ludzie (trenerzy, dietetycy i inni cudotwórcy) zbijają kasę i czym mamią ciemną masę. Na razie o efektach nie ma co mówić. Ale przynajmniej mogę powiedzieć że mam Personal Trainer czy po naszemu Osobistego Trenera. Chachacha.
....to be continued...