XXIV Bieg Uliczny im. W. Korfantego - 22 kwiecień 2017

Stawiaj sobie cele i je realizuj. Spełniaj swoje marzenia.
Mnie już zeszły rok wkręcił mocno w bieganie. A zima pokazała, że mam teraz więcej motywacji; no i powoli widzę też efekty - kondycyjne. W zeszłym roku miałam cel przebiec dychę i się udało. W tym roku mój cel to BIEGAĆ DYCHĘ. Czyli regularnie, bez napinki, coraz szybciej. 
Miesiąc temu kumpel namówił mnie na Bieg Korfantego - mój pierwszy start na 10 km. Postanowiłam spróbować, bez większych oczekiwań, raczej na zasadzie testu jak sobie poradzę.  
I choć wiem, że nie zdobędę żadnych szczególnych miejsc w klasyfikacji, to muszę przyznać, że i tak się stresowałam. Mimo iż trenowałam i wiedziałam, że dystans pokonam (co do niedawna nie było  jeszcze takie oczywiste), to jakaś część mnie poddała się lękom i podniosła poziom stresu osłabiając poziom zabawy.
Mój cel był dwojaki: przebiec (!) i jak się uda to poniżej 1:05:00s.  Sobota rano. Leje deszcz, zimno, ok.6stopni Celsjusza. Mało optymistycznie. Chwila wahania czy warto się męczyć w takich warunkach? Hm... ale nie mogłam zawieść kolegi, zawieść siebie - bo tak na prawdę chciałam bardzo biec tylko się bałam; mąż też mnie motywował cały czas. Ok, nastawiona na godzinny bieg w deszczu jadę do Katowic. Przed biegiem humory dobre, adrenalina buzuje, stres trzyma. Ale cud!- przestało padać i wyszło słońce!! To musi być dobry znak!

Ruszamy! Na spokojnie, harty przodem, my swoim tempem. Wielu nas wyprzedza - cóż... Znajomi kibicują i cykają fotki (telefonem oczywiście). My pełni dobrego humoru i "funu"




Trasa biegu z Katowic do Siemianowic Śląskich ( wszystko na stronie http://biegkorfantego.katowice.pl/ ); początkowo trochę kręcimy po centrum Katowic, a potem już prosto, lekko pod górkę, odliczamy kilometry, motywujemy się wzajemnie. Jesteśmy podbudowani bo mamy dobre tempo; ja nawet się martwię, że nie dociągnę. Słońce grzeje, wiatr wieje; kurtka za gruba. Piąty, szósty kilometr... to coraz gorzej, podbieg daje się we znaki; ale w końcu jest!- lecimy w dół! Odpoczywam, uspokajam oddech, psychicznie puszczam. I dalej, kolejne kilometry, coraz trudniej ale teraz już nie ma wyjścia. W Siemianowicach ostatni podbieg sprawia, że wypluwam płuca i myślę "k... no nie!, teraz już tylko byle dobiec!". Kumpel wyciąga nogi i na ostatnim km zostaję w tyle, nie mam żalu, to jest sport, każdy biegnie dla siebie. Ja słabnę, ale to mój problem. Dziewczyna obok podobnie; raz idzie raz biegnie; ale na koniec dostaje kopa, przyspiesza. 
Ostatni zakręt, no nie, jeszcze jeden koleś z zapasem energii!! I nie jestem zła, cieszę się że tak mnie śmignął. Ostatnia prosta przy tłumie kibiców więc też przyspieszam i wydłużam krok, lans. 

 
[zdj. autorstwa BetiBloguje]

JEST!! Wbiegam pod dmuchany banner - metę kątem oka patrząc na zegar, 1:00:24...wooow!!
Medal już wisi na szyi, ja łapę oddech, ściskam męża, kumpla, gratuluję wszystkim wokół. W szoku, nie słyszę co do mnie mówią, radość mnie rozpiera, jakaś inna forma energii uwalnia się z mego ciała. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa.


Już na spokojnie, po jakimś czasie sprawdzam wyniki. Czas na mecie 1:00:24, netto poniżej godziny: 00:59:42 !! Miejsce open 798; w K-4: 27. No dobra, powie ktoś, 800setna na 950 uczestników to nie za dobrze... Dla mnie bardzo, bardzo dobrze!! Czas poniżej 60 minut, mój rekord życiowy. Dałam radę! 
Warto sobie stawiać cele i nie poddawać się w ich realizacji.
Więc teraz pora zapisać się na kolejny biegowe dychy.