Tatry. Błyszcz 2159m n.p.m., Ornak 1854m n.p.m.

 Rok temu wędrując ze Starorobociańskiego szczytu podziwiałam piękny złotorudy Błyszcz i Bystrą w jesiennej odsłonie (post tu). Wówczas też powstała myśl "trzeba tam iść". I tak też się stało. Planowaliśmy jesienny spacer, ale niestety w Tatry zawitała zima wcześniej już; zrobiło się mroźno i białawo, więc zanosiło się na spacer jesienno-zimowy. Ale nawet kiepskie prognozy pogody (silny wiatr, opady, niska temperatura) nas nie powstrzymały; i słusznie bo nie było tak źle jak zapowiadali. W sobotni poranek 8 rano ruszamy Doliną Chochołowską w drogę. Skręcamy na czarny szlak do Doliny Starorobociańskiej, w towarzystwie szarych chmur na niebie i białego "styropianowego" śniegu gdzieniegdzie.



Jak wychodzimy z lasu to otwiera nam się piękna panorama na pasmo Kończystego i Starorobociańskiego - przy okazji wygrywam deser w Ziębówce bo trafnie odgaduję na jaki szczyt patrzymy!


Dochodząc do Siwej Przełęczy bieli coraz więcej, śnieg maluje ścieżki wśród rudości traw. Pokazuje nam się też cel naszej wędrówki - Błyszcz. Wydaje się tak daleko! Ale nie poddajemy się i idziemy dalej. Przechodzimy zielonym szlakiem na Siwy Zwornik, czujnie patrząc pod nogi bo gdzieniegdzie lód pomiędzy kamieniami. Widoki - ach! Błękitne niebo od czasu do czasu się pokazuje, doświetlając słońcem pojedyncze miejsca - bajkowy, melancholijny, jesienno-zimowy krajobraz.


Dalej idziemy czerwonym szlakiem przez Bystry Karb - urokliwy trawers nad przepaściami, z widokiem w dole na słowackie doliny a przed nami na majestatyczną ścianę Błyszcza i Bystrej, przyprószonych śniegiem.
Wędrówka na sam szczyt to mozolna wspinaczka stromym czerwonym szlakiem, w mroźnym wietrze, wśród zmrożonych traw, śniegu i lodu (ale w niedużej ilości więc na spokojnie bez raczków można wyjść).


A na szczycie pełnia szczęścia! Choć zimno strasznie bo wieje okrutnie! Piękne panoramy, choć akurat szczyt Starorobociańskiego się schował w chmurach. Bystra groźnie stoi, nie decydujemy się jednak iść dalej bo jeszcze kawał drogi przed nami. Schodzimy w dół patrząc pod nogi ale nie można oderwać się od tych widoków!



Wracamy przez Siwy Zwornik na Siwą Przełęcz. Ale tym razem odbijamy na zielony szlak na Ornak. Słońce łaskawie świeci (choć wiatr nie ustaje), więc podziwiamy piękne panoramy słowackich Tatr i grzbietu Ornaka przed nami.


Muszę powiedzieć, że przejście przez Ornak okazało się bardziej wymagające niż się spodziewałam. Ale też bardzo ciekawe - najpierw skalne rumowisko do pokonania, trochę wspinaczki, potem grzbietem spokojnie góra-dół, a na koniec zejście stromym zboczem po kamiennych schodach, żmudne i męczące. Na Przełęczy Iwaniackiej postanawiamy zejść do Doliny Kościeliskiej, bo wizja grzanego winka była kusząca. Słusznie, bo schronisko na Hali Ornak urocze, ciepłe i przytulne; a winko jak ambrozja po takiej wędrówce!


Ze schroniska wychodzimy już po ciemku, z czołówką oświetlającą nam trochę drogę idziemy dziarsko do przodu; tak dziwnie gdy nic nie widać i pusto, nikogo wokół... 
Ale to nie koniec naszej wędrówki, bo zamiast do domu, jeszcze obowiązkowa kolacja w Restauracji Ziębówka. Pysznie jak zawsze - żurek petarda, no a wygrane maliny pod kruszonką to przysłowiowa wisienka na torcie. Zmęczone, ale bardzo szczęśliwe wracamy wreszcie do domu. Łącznie ok.30km w nogach, niezły wyczyn!


W niedzielę pogoda zapowiadała się cudowna z bezchmurnym niebem, niestety musiałyśmy zrezygnować z tradycyjnego spaceru i wracać wcześniej do domu.  Ale kolejny "punkt obowiązkowy" czyli Cofee&Cookies w Czarnym Dunajcu zaliczone. Piernikowe ciasto z pistacjową czekoladą smakuje tak pysznie jak świetnie wygląda.


Cały weekend jak zwykle przynosi spełnienie i szczęście, spokój i ukojenie nerwów. Tym cenniejsze to, bo kolejny pewnie nie zdarzy się prędko.