Lato w mieście: Lipiec.

Lipiec czyli lato. Jak zawsze więcej rzeczy, czasu i chęci na robienie "czegoś". Więc uskuteczniam spacery i wycieczki po okolicy - pewne miejsca mogę odwiedzać regularnie i nie znudzi mi się to. Pewnych rzeczy doświadczam po raz pierwszy więc jest ciekawie.

Więc spacer na katowicki Nikiszowiec. 

Piesze spacery w poszukiwaniu cienia i chłodu po Lesie Zagórskim - bo lipiec mamy upalny. Znalazłam, a właściwie: mnie znalazły, komary i jakieś inne gryzące owady. Zatrzymanie się aby zrobić zdjęcie groziło śmiercią przez pogryzienie. 


Przez Las Zagórski pedałowałam też na rowerowe wycieczki, głównie w kierunku parku w Kazimierzu Górniczym. Tam obowiązkowo lody - to już tradycja.


Rowerem zapuściłam się też w sosnowieckie miejsca dawno nie odwiedzane - na przykład Pałac Ernsta Schoena (mieści się tu Muzeum i Pałac Ślubów).


A obok pozostałości po przędzalni wełny - takie industrialne klimaty ale jakże piękne (versus współczesnie fabryki - hangary, prostopadłościany bez okien)


Był też epizod na wodzie - supy nad Pogorią III. Mimo iż nie czuję się na wodzie komfortowo, to było przyjemnie jak na początki (drugi raz na supie, pierwszy raz sama, chociaż na siedząco). Prądy wodne wykręciły mną chyba ze sto "bączków" ale udało się cało i sucho dotrzeć do brzegu.


Pogoria III była też odwiedzana z lądu, spacerowo. Z pochmurnym niebem bardzo jej do twarzy.


A pod koniec miesiąca jeszcze muzyczne przyjemności - ze wszystkich wykonawców festiwalu Letnie Brzmienia Santander, Zalewski i Brodka w Babim Lecie to moje topy - więcej w osobnym poście.


Tyle się działo w lipcu u mnie, przynajmniej tyle warte upamiętnienia na blogu. Inne doświadczenie (np. DILO) pomijam trochę celowo. Nudno nie było (biorąc pod uwagę, że życie i praca toczyły się normalnym torem).
Połowa lata w mieście za mną. Czekam na sierpniowe smaki.