Katowice. Festwal Letnie brzmienia Santander

 Nie jestem koncertowym wampem, chociaż lubię posłuchać dobrej muzyki, to nie zawsze wybieram opcje "na żywo". Chyba ze względu na cenę biletów, które są horrendalnie drogie wedug mnie. 

Ale po ostatnim koncercie Dawida Podsiadło (post z czerwca), rozbudził się mój apetyt na wydarzenia "live". Więc gdy usłyszałam, że w lipcu w Katowicach będzie festiwal z kilkoma dobrymi wykonawcami, postanowiłam się wybrać. Przede wszystkim dla Zalewskiego (na mojej bucket liście muzyki live jest razem z Mrozem) i Brodki (ją zawsze w każdej ilości).

Więc lipcowy weekend w mieście zapowiadał się tak. Dodam od razu, że nie wszystko wysłuchałam, część, głównie wcześniejsze godziny, odpuściłam.

Ale po kolei.

Piątek zaczynam od Kasperczyka, lubię ich granie, fajne teksty, taka prostota. Potem Artur Rojek, wewnętrzna energia, zagrał hity i dobrze się słuchało i patrzyło. Potem gwiazda wieczoru - Zalewski. Dobry show, ma ogromną energię, dałam się ponieść. Świetna sprawa.


Dzień drugi zaczynam od Poluzjantów, trochę z sentymentu. Ale małe rozczarowanie, nie porwali, zagrali piosenki niezbyt znane więc nie złapałam vibe - z pozycji leżaczka posłuchałam z pewną dawką rezerwy. Konferensjerka Kuby Badacha to był dobry fun.


Potem trochę muzycznej przerwy dla mnie. Margaret - nie mój klimat; Kortez- trochę posłuchane choć dla mnie on na koncerty za spokojny. Wykorzystałyśmy z koleżankami czas na włóczenie się po festiwalowym placu, zbieraniu merchu, sączeniu i podjadaniu; i pogaduchach.

Aż wreszcie finał i Babie Lato, czyli koncertowe trio Brodka, Margaret i Rosalie. Dziewczyny grały covery w nowych aranżacjach z lat końca lat 90-tych i początku 2000-ych lat. Był ogień!! Świetne bity, podkręcone trochę na klubową muzykę, gościnne występy Beaty Kozidrak, Dziarmy i Natalii Szroeder. Miło mnie zaskoczyło że było to w formie karaoke, więc jak się zapomniało (niektórych piosenek bardzo dawno nie słyszałam) to była podpowiedź do śpiewania. A śpiewało się cały czas!! Wciągło totalnie, weszło jak masełko i ogromny niedosyt. Dla mnie oczywiście skupienie było na Brodce - uwielbiam jej energię i haryzmę.



Całe dwa festiwalowe wieczory bardzo pozytywne. O dziwo, nie było dużo ludzi, więc tak kameralnie i na chillu. Dużo kwietnych motywów, a nawet zaszalałam z koncertowym makijażem!  I odkryłam nowe dobre drinki (jim beam cherry z shweeps hibiskusowym). 
I została chęć na kolejne muzyczne doświadczenia. Więc kto wie co jeszcze w ty, roku się wydarzy...