Zima po włosku

Osobny post o pogodzie bo ta była mocno zmienna w tym roku i wpływała znacząco na nasze plany.
Tak jak pisałam wcześniej, pierwsze trzy dni (niedziela - wtorek) były ciepłe, w okolicach 6-8 stopni na plusie w południe. Zima była na stoku - śnieg i dobre warunki; no wysokie szczyty przysypane białym pudrem. Reszta: drzewa, miasteczko itp. w szacie jesienno-zimowo-bezśnieżnej (jak w Polsce). Cieszyło nas jednak że stoki dobrze przygotowane i słońeczne niebo pozwala cieszyć się ładnymi widokami.
Środa to zmiana pogody - niskie chmury schowały szczyt Monte Lussari, zrobiło się zimniej i wietrzniej. Jeździło się dobrze choć chwilami zimno dawało się odczuć (zwłaszcza na wyciągu na Monte Florianca).
Czwartek to deszcz - zmora narciarzy. Nasz widok z okna apartamentu był smutny, choć wciąż ciekawy.

Ale za to w piątek zrobił się bajkowy!! W nocy spadło ok. 50 cm śniegu i sypało jeszcze mocno cały kolejny dzień. Pod białymi czapami świat się zrobił miękki i puszysty.




Camporosso było lekko sparaliżowane, choć pługi i traktory robiły co mogły to jazda samochodem była trudna. Nawet spacer pieszy nie był łatwy bo chodniki zasypane do kolan co najmniej. O jeżdżeniu na nartach nie można było nawet pomarzyć, bo trasy zasypane miękkim puchem kilkadziesiąt centymetrów, ratrakowane w nocy a śnieg padał do rana i cały poranek... Trudno. Dzień karmienia oczu pięknymi zimowymi pejzażami.
Cały piątek był pod znakiem śniegu, co prawda wieczorem prószył już mniej, ale wciąż... a w sobotę trzeba wyjeżdżać. Poprawka: najpierw dostać się do samochodu.

Na szczęście odśnieżyliśmy swoje auto :).