Beskid Żywiecki, Pilsko
Wybrałyśmy się z B na wycieczkę w góry, taką zimowo-wiosenną wędrówkę - o śniegu już zapomniałyśmy, a w kalendarzu niby zima. I taki był ten spacer w rzeczywistości.
Cel: Pilsko. Ponieważ nie szłyśmy jeszcze z Przełęczy Glinne (przejście graniczne ze Słowacją), wybieramy szlak niebieski aby dostać się na szczyt.
Zaczął się wiosennie - mega błotem! Nie mam zdjęć tej brązowej mazi bo walczyłam o przeżycie, czyli przejście bez utonięcia. Ale tak wyglądały moje spodnie po przejściu zaledwie 1km. Potem zaczął się śnieg, twardy, zmrożony, śliski. Dla mnie wybawienie, bo wolę to niż błotne ślizgi i zatapianie się.
Szlak wiedzie dosyć intensywnie pod górę, ale idziemy spokojnie i powoli więc trud nam nie dokucza. Nad nami prześwieca słońce. A gdy oglądamy się za siebie, widzimy Babią Górę. Będzie ona chyba główną bohaterką tej wyprawy, była dla nas łaskawa i chętnie pozowała większość czasu.
Po wyjściu z lasu czeka nas odcinek krótki ale bardzo stromy i śliski, więc się zakorkował (wycieczka PTTK); nazwałyśmy to "atakiem szczytowym na Mt Everest" przez analogię do himalajskich kolejek.
Po pokonaniu tego odcinka wchodzimy w krainę zmrożonej bieli. Śnieg wokół, twardy i lśniący. Pojedyncze choinki oszronione od strony północnej - od południowej słońce je zieleni topiąc białą pokrywę. A na gałązkach imponująca szadź, skrząca się w słońcu.
Na szczyt dochodzimy w samo południe, z taką piękną panoramą na Babią Górę po lewej i tatrzańskie szczyty po prawej, ponad chmurami. Wypełnia mnie ogromne szczęście i wdzięczność, że mogę tego doświadczyć; o tym marzyłam wybierając Pilsko jako cel wędrówki i udało się. Dawno nie czułam się aż tak dobrze.
Po przerwie na szczycie schodzimy zielonym szlakiem na słowacką stronę; szlak zasypany więc idziemy trochę na azymut posiłkując się aplikacją i GPS, trochę po śladach innych. Dopiero jak odbijamy na niebieski szlak i wchodzimy w las, ścieżka jest wyraźna i oznaczenia widoczne na drzewach. Schodzenie jest wymagające, ślisko tam gdzie śnieg twardy, tam gdzie miękki - zapadają się nogi. Ale udaje nam się powoli dojść do rozwidlenia na Limier, a stamtąd już szeroką drogą, z widokiem na Babią, aż do Bielej Farmy. Ostatni odcinek drogą tranzytową najgorszy, ale trzeba go przejść aby wrócić na granicę do punktu startu. Tuptamy odliczając odległość do mety i rozpamiętując wszystko dobre co nas dzisiaj spotkało.
Trasa w całości wyniosła ok.16km. wg mapa-turystyczna.pl część po szlakach wyglądała tak.
To była bardzo udana wyprawa. Pogoda, widoki, energia. Moc wrażeń. I choć naładowana i zresetowana, to wróciłam zmęczona. Ale bardzo, bardzo szczęśliwa.