Beskid Śląski. Szyndzielnia, Klimczok, Błatnia
W górach nie byłam od marca. Tęskniłam bardzo. Kiedy więc wreszcie udało się złapać weekend bez innych planów u siebie i u B (z którą często się wybieramy na piesze wycieczki), to okazało się, że to już druga połowa maja... A w tym roku mamy "wyjątkowo zimny maj" jak śpiewała Kora. Więc prognoza na ciepły weekend była dodatkowym motywatorem. Jedziemy!! W trójkę, bo dołącza do nas K, koleżanka z pracy.
Ruszamy z Bielska- Białej z Doliny Wapienicy. Poranek pochmurny ale ciepły, parny, zapowiada dobry dzień. Idąc żółtym szlakiem na Szyndzielnię przez zielony las pełen śpiewu ptaków, powoli dostrzegamy słońce i błękit nieba. Idzie nam się dobrze, spokojnie, z energią i nadzieją
Na Szyndzielni zatrzymujemy się tylko na łyk wody i idziemy dalej żółtym szlakiem w stronę Klimczoka. Spacer grzbietem górskim idealny do podziwiania widoków, pięknie wyglądających chmur pomiędzy beskidzkimi wzgórzami.
Na Klimczoku tylko kilka osób więc miło, sesja na Tronie i odpoczynek na polanie - cudownie. Mogłabym tak cały dzień.
Ze szczytu idziemy dalej żółtym szlakiem w stronę Błatniej. Szlak jest łatwy i przyjemny więc babskie pogaduchy na całego, dobre nastroje. Tuż przed dojściem do schroniska bardzo malownicza polana i piękna panorama.
Mijamy schronisko i schodzimy coś zjeść do Rancza Błatnia - przytulnie tu i mniej ludzi niż w schronisku, a jedzenie bardzo smaczne. Posilone i trochę rozleniwione słońcem wracamy pod schronisko i niebieskim szlakiem idziemy do Doliny Wapienicy. Zejście w dół trochę męczy stopy ale jak słyszymy szum wody to wiemy, że już niedaleko.
Bardzo udana wycieczka, choć trasa długa (wyszło ponad 20km) to forma fizyczna okazała się dobra, zmęczenie niewielkie. Dobre towarzystwo. Fantastyczna pogoda. Tego mi było trzeba.