Sycylia - morskie pejzaże.

 Morze. Niewątpliwie królowa atrakcji tego wyjazdu. Zachwyciło mnie tak bardzo, że aż sama byłam tym zaskoczona. Skradła moje serce jego moc, dzikość, nieokiełznanie.

Wybrzeże  od strony El Bahira to ciąg ostrych skał, na których rozbijały się z furią morskei fale (wiało dosyć mocno). A morze było granatowe, na końcach fal przechodzące w lazur i turkus. Plus białe bałwany wieńczące załamującą się fale. Pierwszy raz widziałam takie piękno i taką siłę.

Zdjęcia nie oddadzą tego ruchu, szumu, energii, koloru. To zostaje w moich wspomnieniach.


Podczas spacerów wzdłuż wybrzeża miałam okazję zobaczyć inne miejsca i pejzaże. Moje serce skradła plaża Isolidda. Kamienista zatoczka skrywa ciepłe, krystaliczne, turkusowe wody. Idąc, z góry widzi się wyspę i turkus wody. 


Gdy zaś zejdzie się w dół, malownicza łódź i kamiena plaża, na której z radością rozbijają się fale. Siedziałam tu prawie godzinę patrząc na ten spektakl.



Wybrzeże północno - zachodnie Sycylii jest bardzo ciekawe. Idąc dalej odkrywałam coraz to inne zatoczki i klify, gdzie morze starało się wziąć we władanie ląd. Walka żywiołu.

Dopiero patrząc z oddali można było poczuć spokój i w pełni dostrzec piękno tego surowego wybrzeża. Miało dla mnie niewątpliwy urok - niedostępność, tajemniczość, naturalność, zmienność.


Morze w dzień to świat ruchu i energii. Wieczorami zaś, skrywa się pod osłoną kolorów zachodzącego słońca. I po raz kolejny zachwyca. Nawet w nocy morze przy pełni księżyca wyglądało niesamowicie.


Dla mnie morze było największą atrakcją i największym przeżyciem tego wyjazdu. Zachwyciło mnie w każdej swojej odsłonie. Nie zapomnę tych ogromnych fal, szumu - ba, huku wody spiętrzonej a potem opadającej w dół, prosto na skały; intensywnych kolorów; słonej bryzy na mojej skórze.