Sycylia - wspinaczka skałkowa.

 El Bahira i San Vito Lo Capo to słynny rejon wspinaczkowy, i wiele osób podczas naszego wyjazdu wybrało właśnie taką formę rekreacji - między innymi mój mąż. Ja też miałam mały apetycik na skały, więc przezornie wzięłam buty do wspinaczki. Zajęcia w skałach organizował Tricamp (https://tricamp.pl/) - szczerze polecam ich profesjonalne podejście i otwartość. Dzięki temu mogłam jeden dzień spędzić w skałach. Ruszyliśmy z naszego kampu El Bahira na północ, w rejon o nazwie Bunkier, ok.20min spacerkiem, wzdłuż wybrzeża, z widokami na morze i skalny klif. Skalna ściana robi wrażenie z daleka. A im bliżej byłam pod ścianą, tym rosła w moich oczach.

Początkowy rozruch był wolny, trochę się naczekałam zanim ktoś zarzucił mi wędkę. Ale wykorzystałam ten czas na bujanie na linie. Pod ścianą było bardzo gorąco, słońce piekło niemiłosiernie, w efekcie czego spiekłam plecy.

Gdy w końcu nadeszła moja chwila aby iść do góry, czułam zarówno lęk, jak i ekscytację - nie wspinałam się kilka lat i ciekawa byłam co pamiętam. 

Okazało się, że było świetnie! Skała przyjemna, z dobrym tarciem (choć mocno oddawała ciepło), dobre chwyty. Mimo iż na wędkę, to musiałam wysilić mięśnie i mózg jak pokonać kolejne metry. 

Ale udało się - zrobiłam Tick 5a i End of an Era 4c. Był fun!!


A potem już tylko podziwianie widoków.


Jest coś takiego we wspinaczce skałkowej, co mnie intryguje, zastanawia. Z jednej strony lęk podszyty zaufaniem do sprzętu, siebie, partnera w skale; a z drugiej adrenalina pokonywania trudności i zmagania się z własnymi możliwościami aby iść do przodu. Hm... wciąż nie wiem co teraz dominuje u mnie. Dawniej szala przechyliła się na lęki i nie czułam się na ścianie komfortowo. Teraz, po tym jednym dniu wspinania, byłam spokojna i usatysfakcjonowana - no może z małym głodem na więcej. 
Więc nie mówię nie...