Tarvisio/Camporosso (02/2012)

Pierwszy raz wyprawiliśmy się na narty w Alpy. Po mojej kontuzji kolana niepewne było, czy będę jeździć. Kamil dopiero się oswajał z nartami na oślich łączkach. No ale to nic - jedziemy i koniec. Więc planujemy, szykujemy, śledzimy kamerkę internetową, robimy zakupy i wciskamy się do samochodu przy 20stopniowym mrozie.
4 luty to podroż, 10 godzin jazdy, na szczęście autostradami. Tu uwaga: czeskie betonowe autostrady są lepsze niż jakikolwiek fotel masujący - po godzinie jazdy trzęsie ci się wszystko i ten stan utrzymuje się przez kolejne pół godziny jak nic...  nie wiem co sądzą o tym amortyzatory samochodu, mnie to nie przypadło do gustu, wrr.... Ale dojechaliśmy, z przygodami małymi ale co by to było za życie bez przygód :). I dziękuję Bratu za pożyczenie PSP portable, życie mi uratowało bo Kamil miał zajęcie a ja spokój w samochodzie, chachacha.

Tarvisio leży na "samym początku" Włoch, region Friuli-Wenecja Julijska. Polecam stronkę: http://www.tarvisiano.org/jsptarvisiano/cont.jsp?lang=en
My zatrzymaliśmy się w Residence Camporosso w sąsiednim miasteczku. Plany mamy oczywiste - narty, narty i dobra zabawa. Więc nie ma zbytnio czasu na zwiedzanie okolicy, zabytków itp. ... 6 dni poza czasem, w innej bajce.

Góry, widoki, stoki - to w kolejnym poście. Teraz tylko krótko aby choć troszkę oddać klimat tamtego tygodnia.

Co zapamiętam "najbardziej"?
Wyjazd z ekipą niesamowitych ludzi (w sumie około 30 głów), wesołych, szalonych, towarzyskich.
Wieczorne spotkania "na wino" o które Młody pytał od rana (dla niego to był czas szalonych zabaw i grania w PSP).
Hotelowych KO-wców: Chirro i goguś w okularkach zwany "wąskod.."; picie wódki przez Włochów na scenie kabaretowej.
 Widoki ośnieżonych szczytów, słońce odbijające się w śniegu; zamarznięty wodospad.
"Mamma Italiana" jak nazwaliśmy Panią z hotelowego restabaru - ciepłą i domową.
Włoską pizzę i tiramisu - raj dla podniebienia. Dobre wina za 2EUR; zresztą pamiątki też przywieźliśmy kulinarne ;).