UK, Londyn, cz.2.
Pierwszy dzień w Londynie był intensywny, a drugi zapowiada się podobnie.
Poranek lekko pochmurny, ale ruszamy w trasę. Najpierw spacer przez Hyde Park. Duży, urokliwy, pachnący porankiem. Osobna ścieżka do... jazdy konnej. I wszechobecne kaczki, które, jak mówi znak, z lewej ręki nie jedzą (lol).
Naszym celem jest Muzeum Historii Naturalnej. Jest tu mnóstwo ciekawych wystaw, do zwiedzania na cały dzień - ale nie mamy tyle czasu. Wybieramy wystawę o historii człowieka, i obowiązkowo "dinusie".
Po południowej kawie ja z R ruszamy w stronę Notting Hill. Więc znowu przez Hyde Park, tym razem zachodnią część z pomnikiem księcia Alberta, pałacem Kensington i pomnikiem królowej Wiktorii.
Za parkiem wkraczamy w inny świat. Piękna architektura, spójna, elegancka, klasyczna. Jestem pełna podziwu.
A potem wchodzimy na Portobello Street. I uśmiech nie schodzi mi z ust a serce wyrywa się z piersi. MAGICZNIE.
Jest sobota więc jest też market - ten po którym spacerował Hugh Grant. A na nim wszystko; dosłownie. Oryginalnie.
Moim celem jest oczywiście słynna z filmu księgarnia. Takie maleństwo.
Potem już metro - wracamy odpocząć bo znowu kilkanaście kilometrów w nogach.
A wieczorem kolejny spacer. Tym razem idziemy do Soho i China Town. Carnaby Street mnie trochę rozczarowuje, chyba dzikość Soho kryje się gdzieś w zaułkach.
Za to China Town to festiwal kolorów - i tłumy ludzi (sobota!). Z trudem znajdujemy lokal żeby coś zjeść - lokal średni, jedzenie też. Niestety to co miało być wielką atrakcją rozczarowało mnie.
Wracając do domu jeszcze zahaczamy o Piccadilly Circus.
Ten dzień przyniósł inne doświadczenia, był mniej intensywny ale pełen smaku. Notting Hill to mój numer 1 na razie!