Dolomity. Lagazuoi (2778 m n.p.m.)

Góry to moja miłość (poza mężem i synem). Do tej pory rozkoszowałam się głównie polskimi krajobrazami górskimi, plus pojedyncze wyjścia w góry słowackie lub słoweńskie.

Kiedy w zeszłym roku znajomi zrobili sobie mały trekking w Dolomitach, i zobaczyłam ich piękno, zakochałam się i postanowiłam też się tu wybrać. A że nie mam za bardzo możliwości zorganizować takiego wyjazdu na własną rękę, skorzystałam ze zorganizowanej wycieczki biura podróży "Horyzonty" z Krakowa. Poleciła mi je Basia, która już korzystała z ich oferty; ostatecznie wybrała się ze mną, co mnie bardzo ucieszyło.

I tak oto spędziłam 7 aktywnych dni na wycieczce "Dolomity góry magiczne". Samej wycieczki i jej organizacji nie będę opisywać, skupię się na górskich szlakach i trasach, które pokonałam. Powiem tylko, że jestem bardzo, bardzo zadowolona.

Na początek - pierwszy dzień po przyjeździe, wycieczka na Lagazuoi, czyli śladami I wojny światowej. 
Zaczynamy naszą wędrówkę na Przełęczy Falzarego. Od razu z parkingu ruszamy prosto do góry, więc dostaje szybko zadyszki. Jest ciepło i słonecznie, więc nie zaczyna się łatwo. Ale stopniowo krok po kroku, zdobywam wysokość i podchodzę pod skałę. Widoki już mnie zachwycają.



Po chwili przerwy wchodzimy w tunele z czasów I wojny - tu stacjonowali żołnierze austriaccy. My idziemy chłodnymi tunelami wykutymi w skale, krok po kroku przez wysokie, kamienno - drewniane schody. W sieci tuneli znajdują się też pomieszczenia gdzie magazynowano zapasy. Wędrówka jest ciekawym przeżyciem, chłód jaskiń pomaga w fizycznym wysiłku; co chwila jest możliwość wyjrzeć przez skalny otwór, aby zaczerpnąć powietrza lub złapać oddech. Mnie się podobało.


Po około 900 m wędrówki ciemnymi tunelami wychodzimy na powierzchnię. Oślepia mnie słońce, odbijające się dodatkowo od wszech otaczających mnie skał. Krajobraz iście księżycowy. Piękny.


 Tuż nad górną stacji kolejki linowej znajduje się w schronisko. Raczymy się zimnym piwem i podziwiamy widoki. Niestety nie idziemy na szczyt Lagazuoi Picollo, bo informacja od przewodnika nie była jasna - na przyszłość będę bardziej uważna.



Zejście ze szczytu prowadzi wśród surowych skał, łach śniegu, kamienną ścieżką przez rozległą dolinę. Z błękitnym niebem nad głową robi to fantastyczne wrażenie.


 
W takim krajobrazie dochodzimy do małego, ale bardzo urokliwego jeziora Lago di Lagazuoi. Bajkowo. 


Schodząc niżej docieramy wąska, stromą i krętą ścieżką na piękną polanę przed Rifugio Scotoni. Pasą się tu... lamy.  Stamtąd już spokojny marsz w dół do parkingu. 


Na stronie www.mapy.cz trasa przedstawiała sie mniej więcej tak:

Pierwszy trekking w Dolomitach bardzo udany, moc wrażeń i doznań. Przed naszą wędrówką miałam mnóstwo pytań i wątpliwości: czy dam radę? Czy to mój poziom trudności? Jak wypadnę na tle innych? 
Okazało się, że moje obawy były niepotrzebne.