Runmageddon
Moda na biegi ekstremalne, z przeszkodami, piekielne - nie wiem jak to skategoryzować - trwa już jakiś czas. Do tej pory nie interesowały mnie jakoś, nie widziałam w nich sensu, po co to robić i czemu to ma służyć robienie rzeczy tak dziwnych; plus wydawało mi się, że to nie dla mnie, że trzeba mieć super formę aby się z tym zmierzyć.
Ale w maju przeczytałam pewien post znajomej trenerki - coacha:https://www.facebook.com/SylwiaTrainer i coś we mnie "pstryknęło". Nie wszystko musi mieć cel, czasem trzeba zrobić coś po to tylko, by móc doznać jak to jest. A potem oceniać po co to, czy to ma sens, czy to w ogóle musi mieć sens. Skoro Sylwia to zrobiła, to co stoi mi na przeszkodzie? Nic! Nabrałam apetytu aby spróbować. I jak tylko podzieliłam się moim pomysłem, znalazłam chętnych którzy mnie poparli: tak zrób to! Znajomi którzy już brali w tym udział polecali - że super zabawa, że sobie dam radę. Mój mąż powiedział "ok, mogę to zrobić razem z Tobą, czemu nie".
I tak oto zapisaliśmy się i wzięliśmy udział w Runmaggedon Kraków Rekrut 26 sierpnia 2017 nad Zalewem Kryspinów. Szczegóły odnośnie biegu, zasad, przeszkód itp. są na oficjalnej stronie: https://www.runmageddon.pl więc nie będę tu wyjaśniać na czym to polega.
Mimo iż od początku mieliśmy nastawienie, że traktujemy to jak zabawę, nie zależy nam na wynikach, dobrym czasie itp; biegniemy razem jako drużyna, pomagamy sobie i innym - to w dzień startu miałam stres. Czy faktycznie dam radę??!! Ale już nie było odwrotu. Potem pojawiła się ekscytacja przed startem, adrenalina napędzała mnie pozytywnie. Nawet wizja części toru, przeszkód których najbardziej się obawiałam, startu w wodzie po kolana w Zalewie Kryspinów jakoś mnie nie zniechęciła. Podjęłam wyzwanie.
I ruszyliśmy. I przebiegliśmy. 6km plus ponad 30 przeszkód różnego typu. Błoto było wszędzie, ślizgawka jakiej dawno nie przeżyłam, pod górę i w dół, zjazdy na butach lub tyłku. Przeszkody łatwe i takie na których nawet faceci potrzebowali pomocy, więc i ja korzystałam włażąc im na ręce, ramiona, dając się podnieść, asekurować, podciągnąć. Praca drużynowa, pomoc innym, współpraca. Najgorsze dla mnie - rów z lodem gdzie mi kompletnie zabrakło oddechu i skok z liny do wody; jedna przeszkoda odpuszczona bo wiedziałam, że nie mam nawet co próbować swoich sił (tzw. multi rig). Wiem już, co jest w tych zmaganiach takiego wciągającego - przekraczanie swoich granic fizycznych, a czasem i psychicznych, dobra zabawa razem z innymi uczestnikami.
I co?
I było świetnie. Sprawdziłam swoje możliwości, wiem co mogę a co nie;
poznałam smak błota, mułu, potu, wysiłku, przeszkód nie do pokonania
samemu (moja opinia). Przy tym na prawdę dobrze się bawiłam! Dałam z
siebie wszystko. I czuję ogromną satysfakcję. Że spróbowałam, podjęłam
wyzwanie które sama sobie rzuciłam. Że się udało, mimo siniaków i
obtarć. Że nie było aż tak strasznie - owszem: trudno, ale nie
niemożliwie. Że nie zawiodłam samej siebie.
Czy jeszcze wezmę udział w takich zawodach? Nie wiem. Ten udział był bardziej kwestią spróbowania i doświadczenia tego na własnej skórze. Teraz, gdy już wiem "z czym to się je", nie mam motywacji aby brać udział w kolejnych, nie wciągnęło mnie to aż tak i szczerze mówiąc nie widzę się w tym jako w mojej pasji. Owszem, chętnie poprawię sobie kondycję fizyczną ale nie po to aby brać udział w takich biegach, bardziej dla siebie i dobrego samopoczucia. Ale nie mówię nie, nigdy nie wiadomo co przed nami...