Bieszczadzki weekend - początek

Początek czyli jak tam trafiłam. Oczywiście dzięki grupie przyjaciół która ma pełno pomysłów jak spędzać czas i się nie nudzić. Gdy usłyszałam pomysł wypadu od piątku do niedzieli w Bieszczady to od razu byłam na tak! Marzyły mi się od dawna, kiedyś byliśmy nad Soliną gdy Młody był mały, teraz można by powędrować, spędzić czas aktywnie... Zaraz potem pojawiła się druga myśl - tak krótko?! fajnie byłoby zostać dużej, jeszcze 2-3 noce. Zaczęłam poszukiwania jakichś kwater, ale niestety - na tak krótko nikt nie chciał nam wynająć nawet pokoju. Potem pojawiła się gwiazdka z nieba w postaci mojego brata który wraz ze znajomymi wynajął domek i ma jeszcze 4 łóżka wolne -  ale ta gwiazda zgasła 4 dni przed wyjazdem bo jednak odwołali wyjazd z powodów rodzinnych. Wpadłam w dołek bo byłam już tak nakręcona a tu czarna d... szanse na znalezienie noclegu zerowe. Więc jakoś przełknęłam gorycz, wszystkie trudności po drodze (Młodego że nie jedzie, niechęć męża do wyjazdu, czarnowidztwo że skoro tak się upieram i wbrew wszystkim przeciwnościom chcę jechać to coś się stanie niedobrego) - i pojechaliśmy.
W piątek ruszyliśmy rano żeby wykorzystać jeszcze dzień. Podróż A4 jest szybka i wygodna, ale my zjechaliśmy na Jasło, więc opłotkami powolutku przybliżaliśmy się do celu. Przejazd przez lokalne wsie to szansa na podziwianie pięknych widoków, cerkwi, kościółków w urokliwych miasteczkach i wsiach. Gdy docieramy do wieży widokowej Szczerbanówka i podglądamy co nas czeka - w momencie zapominam o zmęczeniu. Połoniny są coraz bliżej, mijamy Wetlińską i jedziemy dalej... aż w końcu jesteśmy na Przełęczy Wyżniańskiej. Koniec trasy.


Z parkingu zbieramy nasz dobytek i ruszamy do Bacówki pod Małą Rawką - tu nocujemy.
Miejsce przyjemne i jak większość schronisk/bacówek/chatek, pełne ciepłego klimatu. Czas tu płynie inaczej, inne rzeczy są pilniejsze, ważniejsze. Odpoczywam, chłonę, jestem.