Tatry. Niedzielne szwędanie po Dolinie Chochołowskiej
Trochę jak na złość, niedziela słoneczna i gorąca. I co tu robić? Wsiadamy na rowery i ruszamy do Doliny Chochołowskiej. Plan był prosty - piwko w schronisku, potem Grześ, powrót do domu.
Niestety upał i nogi zmęczone po sobotnim wędrowaniu - brakło mi sił aby w szybkim tempie wejść na Grzesia. Wiec tylko spacer do Przełęczy Bobrowieckiej i zejście z powrotem do schroniska - tu sobie siedzimy w cieniu, sączymy piwo i rozmawiamy.
Jeszcze krótki spacerek do kaplicy św. Jana Chrzciciela. Klimatyczne miejsce z piękną panoramą.
A potem zjazd rowerem - szybko i bezwysiłkowo. To fantastyczne że nie trzeba tych 8km dolinką tuptać, tylko można sobie ułatwić dotarcie tam gdzie się chce - w góry!
A na koniec wyjazdu kolejna "tradycja": żeberka w Witowiance i coś słodkiego w Cofee &Cookies w Czarnym Dunajcu. I koniec.
Wyjazd choć nie przebiegł zgodnie z planem, to uznaję za udany. Jest trochę żal, bo nie wiem kiedy będę mogła wrócić tutaj... ale każdy pobyt w górach to dobrze spędzony czas.
A co więcej na plus, mój mąż objechał z kolegami Tatry rowerem w jeden dzień - ponad 195km w kiepskiej pogodzie. WIELKI SZACUN!!